Milowymi krokami wybory do parlamentu nadeszły i migiem przeleciały, a ponieważ kolejny kurs rozwoju osobistego zaliczyłem, żałuję, że nie zareklamowałem się co nieco, że nie należąc do partii żadnej i na liście Wildsteina nie będąc, chłopcem do wzięcia w całości byłem. Nie, nie jako kandydat na posła. Sztabu jedynie wyborczego zawiadowca. Od imidżu prostowania specjalista...
Andrzej Kleina
Ponieważ micha sejmowa była z góry i dołu ograniczona do 460 osób, wielu kandydatów przerżnąć musiało. Czy musieli polec lokalni nasi chłopcy malowani? Tak prowadząc kampanię, musieli. Porozmawiajmy zatem o pewnych mechanizmach. Po amatorsku porozmawiajmy, co naturalne, finansowe mechanizmy zdecydowanie pomijając, bo temat to głęboki zaiste, jak Rów Mariański niemalże.
Zadanie tłumu wyborczego polega na wyborze kandydatów do pewnych ciał niebieskich. To znaczy ptaków niebieskich, co to nie sieją a zbierają i w ogóle nieźle się w knajpie sejmowej i poza nią też mają... Tłum wyborczy cechuje zanik zdolności rozumowania, brak krytycyzmu, drażliwość, łatwowierność i prostota uczuć. I o tym, każdy kandydat wiedzieć musi, niekompletne wykształcenie posiadając własne nawet.
Najważniejszą cechą, którą winien kandydat posiadać jest urok osobisty. Jest on ważniejszy od zdolności, czy nawet talentu. Kandydat posiadający urok, narzuca się tłumom bez dyskusji. Kiedy więc, na stadionie Jezioraka, KRZYSZTOFA LISKA z Krzysztofem Hołowczycem widziałem do rodzinnej fotki pozujących, pełen byłem podziwu dla odwagi Liska, obok tak urodziwego macho stojącego. Uruchamiając wodze wyobraźni widziałem nawet gospodynie domowe, jak na Hołka głosują. Dopisując na liście jego nazwisko. Sam urok nie zapewni jednak kandydatowi powodzenia. Trzeba schlebiać próżności tłumu i pragnieniom wyborców, nie żałować najbardziej fantastycznych obietnic, trzeba umieć grać na niskich instynktach, trzeba licytować się w „dawaniu” z konkurencją.
Lisek tak się rozpędził i słusznie, że lokalnych burmistrzów roboty chce pozbawić. I zająć się chce sprawami i problemami lokalnymi, które w ich gestii leżą, a nie tylko stanowieniem w sejmie prawa. Bo to i karetkę pogotowia w Zalewie załatwi, instalację gazową w Kisielicach dokończy i domy w Lubawie też zacznie budować. Stachu mówi, że podobno po 300 zł za metr. Kwadratowy, oczywiście. Nawiasem mówiąc, Lisek lubawskie TBS tym sposobem wykończy, ale cóż, może developerską firmę własną, na żonę, uruchamia...
Wracając do mechanizmów! Przeciwnika musi kandydat obdzierać ze skóry i twierdzić, że jest łotrem, a jego nieprawości są znane światu. Ciągłe powtarzanie negatywnych twierdzeń o konkurencji, odniesie pożądany skutek. Fakty mające udowodnić te twierdzenia są zbyteczne. Jeśli przeciwnik nie zna psychologii tłumu, będzie starał się odeprzeć kłamliwe twierdzenia przez dostarczenie należytych dowodów, zamiast je zbijać również oszczerczymi twierdzeniami, bo jedynie ten sposób zapewnia szansę wygrania.
Program kandydata w formie pisanej nie powinien być zbyt konkretny, bo dostarcza broni przeciwnikowi później. Ustnych obietnic nie należy z kolei szczędzić. Każdą bzdurę można zademonstrować, przesadne obietnice robią olbrzymie wrażenie, a nie wiążą na przyszłość. Wyborcy naprawdę nie troszczą się o spełnienie obietnic wyborczych. Kandydat, który ujmie swój program w mgliste formuły, gdzie będzie wszystko i nic, ma zapewnione powodzenie.
Przecież, gdybym taką wiedzę zaszczepił miejscowemu HENRYKOWI PILSOWI, to chłop na pewno by wygrał. A on opowiadał na lewo i prawo, a i na wprost też, że jest jednym z nas, problemy te same mając, co Stachu i ja. I dlatego przegrał. Bo nikt nie chce posła do siebie podobnego. I Stachu nie chce też! Ja, posła chcę wyjątkowego. Ja posła też chcę takiego, który powie, że po kasę idzie na Wiejską, dla siebie i rodziny. Bo to jest naturalne. Że człowiek chce lepiej zarabiać... I na salonach bywać. I w basenie popływać, bo w domu przecież, nie zawsze z wodą ciepłą, łazienka była. Próbował Pils ze skóry obedrzeć WIESIA NIESIOBĘDZKIEGO niepotrzebnie zupełnie, boć przecie Wiesio, parlamentarzystą jeszcze tym razem zostać nie zamierzył i konkurencji dla Pilsa nie stanowił. Czyli Pils chałupy pomylił. No, to co z niego za poseł byłby, chałupy po trzeźwemu myląc nawet?
Jeden z mołojców, w mundurze leśnika, okrzyk „Człowiek przede wszystkim!”, głosił. Nie dziwota to dla mnie wcale. Cały dzień ze zwierzakami przebywając, za człowiekiem, płci żeńskiej najprawdopodobnie mundurowy marzył. Zoofilia mu się przejadła, z kretesem zapewne...
Jedna starsza pani, w podobnym do mego wieku na oko, też do ludzi chciała mocno. A do wnuków, cholera, to nie łaska? A dziadka w koc zawinąć i przed blok na trawnik wytachać na wczasy, to kto? Sąsiadka? Sąsiadka też, ale 40 lat wcześniej, cichaczem.
Zauważyłem też jednego, który głosił: „Wybierając mnie, wybierasz siebie”. Łaskawca, psia krew się znalazł. Brata syjamskiego w Lubawie szukał...
Zapytałem Stacha, na kogo głosował. Odpowiedział krótko:
„Na nikogo! Nie poszedłem głosować, ponieważ jedyną kompetencją, wyartykułowaną przez większość kandydatów była przynależność partyjna. Okraszona była ona ponadnormatywnym poziomem samooceny, co wyzwoliło we mnie jedynie słuszną decyzję: czerwona kartka. Większość ze startujących chłopców wyszła z założenia, że jak partia da w przyszłości stanowisko, to Pan Bóg da resztę. Cholera, i wielu z nich, nie martwiło się, że dobrze byłoby jakąś szkołę skończyć, mieć opanowany w stopniu dostatecznym język... polski, by móc pokazać się pomiędzy ludźmi... Żenada!”
Andrzej Kleina