Któregoś dnia zadzwonił do mnie naczelny redaktor „Kuriera Iławskiego” i zaproponował: „Napisz chłopie coś, co zainteresuje czytelników, no wiesz, tak generalnie opinię publiczną naszego regionu” – przedstawił się Jarosław Synowiec. I to już wzbudziło we mnie odruch. Czemu?
Maciej Rygielski
Imię „Jarosław” kojarzy mi się z tym facetem na samym szczycie, co tworzy Pakty Stabilizacyjne, i z tym na samym dole, który niewiele tworzy, a tak solennie obiecywał „zarabiać i wydawać w Iławie”.
Pomyślałem: naczelny jak naczelny. Jarosława Synowca nie muszę kochać, choć bliźni, ale tygodnik, który wydaje na lokalnym rynku nie kosztuje złotówkę, lecz prawie dwie, a więc wstydzić się nie muszę.
Ale cóż ja, biedny, mogę napisać, co zainteresuje wyrobionego czytelnika Kuriera?...
Chciałem napisać polityczny felieton, ale co może mnie do tego upoważniać? Wiek? – są starsi i bardziej doświadczeni ode mnie. To, iż jestem lokalnym przywódcą jednej z partii? – partii jest kilka i to też nie może być argumentem. No więc co? A jednak jest taki jeden argument.
W roku 1986 – a więc 20 lat temu – rozpocząłem swoją wcale nie krótką przygodę z prowincjonalnym dziennikarstwem. Stałem się chyba pierwszym „dziennikarzem” w naszym mieście Iławie. Piętnaście lat tej zabawy w złudzenia wykształciło we mnie cechy typowe dla przedstawicieli tej profesji. Najważniejszą domeną dziennikarzy jest znawstwo – zwłaszcza tych, którzy dopiero co wyrwali się od mamy i stylizują się na postmodernistycznych metalowców (zawsze „wyluzowanych”). Znają się na wszystkim najlepiej, mają zawsze najlepsze recepty i nawet wtedy, gdy nie starcza rozumu i wiedzy tworzą treści, które – w ich pojęciu – winny dla czytelników mieć ciężar dogmatu... Takie czasy mamy, że teraz można wszystko.
Coraz częściej na rynku lokalnych mediów stykać się muszę z niedouczonymi i do tego nierzetelnymi gryzipiórkami. Kilka tygodni temu udzieliłem jednemu z iławskich tygodników („Burmistrzowski Tydzień” – przyp. red.) wywiadu. I przeżyłem szok. Mimo że kilkukrotnie zastrzegałem i prosiłem, i obiecał mi to autor (Tomasz Więcek – przyp. red.), moje słowa nie zostały jednak autoryzowane!
Moje niedoskonałości fizyczne – słaby wzrok nadal mi doskwiera – spowodowały sytuację, iż na jednym z bankietów w obawie, że pomylę go z lotnikiem uciekał przede mną policjant, który naczytał się lokalnych gazet. Żona ma pretensje, że mylę ją z sąsiadką, a mój „rodzony” dyrektor Edward Bojko obarcza mnie winą, że widzę w nim przewodniczącego rady miasta.
Z pomyłkami mamy do czynienia na co dzień. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że mieszkańcy mojego miłego grodu zagadują mnie na ulicy. „I co tam panie słychać w PiS-ie?” – dementuję, bo z PiS -em mnie nic nie łączy, bowiem nie byłem, nie jestem i nie będę... Ja tylko tak wyglądam, a moje podobieństwo z posłem Przemysławem Gosiewskim jest tylko przypadkowe i powierzchowne.
Od pewnego czasu zmieniłem nawet image. Kupiłem sobie buty na koturnie, rozwichrzyłem włosy a’la Zyta Gilowska (nomen omen – z Nowego Miasta Lubawskiego) i przestałem mówić patetycznie, jakbym chciał na skróty zbawić świat i ludzi. Czy pomaga? Pomaga, pomaga! Tak się zmieniłem, że nawet bliscy znajomi przestali mnie poznawać. „Koledzy” z iławskiego PiS-u też zmienili do mnie nastawienie i już mi nie zazdroszczą poprawnego politycznie wyglądu.
Od kilku miesięcy – tak jak większości moich rodaków – żyje mi się łatwiej i bezpieczniej. Po prostu sprawiedliwiej. Z ufnością spoglądam też w przyszłość. Żal mi tylko tego, że becikowe nie będą płacić wstecz, a mam „aż” trójkę dzieci.
Pocieszył mnie ostatnio jeden z mocno prawicowych kolegów, że jeśli się uda, to być może nie tylko te rodziny, które płodzą dzieci, otrzymają zasiłek, ale również te, które próbują, a gdy wystarczy worka ze szmalem państwowym (wspólnym), to dostaną również ci, którzy już nie mogą próbować, ale mają wolę...
I to dopiero jest sprawiedliwe – zamierzenia i chęci ważniejsze niż rzeczywisty efekt.
Zawsze uniżony sługa nie tych z lewa i nie tych z prawa, ale tych pomiędzy:
Maciej Rygielski
radny Rady Miejskiej w Iławie