Śmierć nie ma płci i żadnych oczekiwań. O nic nie pyta i bezwzględnie wiąże się z życiem w parę. I choć bywa w swym uporze nieugięta, to trzeba stawić jej czoła godnie. Nie wszyscy jednak się jej boją, bo są też tacy, którzy biegną w jej kierunku na oślep. To po nich zostaje wiele smutku i odwieczne pytanie bez odpowiedzi – dlaczego?
Tomasz Reich
Niewygodnie leży się na chodniku. Ciało jeszcze ciepłe, ale już bez życia. Obumiera spojrzenie, niewypowiedziane słowa i żale. Niezręcznie jest tak kończyć w plamie krwi na chodniku na oczach wszystkich. Chodzą przecież po nim ludzie, zerkają z okien sąsiedzi. A przecież śmierć wymaga od umierających intymności. Tu było inaczej.
Jak twierdzą świadkowie, kobieta leżała tuż przed blokiem. Skoczyła z okna około ósmej. Była pewna, że uda się jej od razu pozbyć ciężaru, jakim było dla niej życie, od razu. Myliła się. Życie trzymało ją jeszcze kilka minut. Pewnie się męczyła, bo skok z trzeciego piętra utkany wcześniej misternie w jej głowie miał być pewną śmiercią. Ale nie był, odchodziła powoli. Na oczach przechodniów i tych, którzy dopiero co wstali, żeby zaparzyć kawę.
Znowu świat się zatrząsł około ósmej na chodniku przy ulicy Warszawskiej w Lubawie. Wcześniej w nocy wiał wiatr, w radiu podali, że wichura zabrała jednej osobie życie. To wielki dramat, bo śmierć przyszła całkiem niespodziewanie. Ale jak powiedział radiowy spiker, wichury wzmagają w niektórych osobach myśli o tym, żeby odebrać sobie życie…
Wiele jest sposobów na to, żeby zbratać się nagle ze śmiercią. Powodów tyleż samo, co ludzi, którzy targają się na życie. Efekt jest zawsze ten sam. Pozostają stosy papierów, pożółkłe fotografie, w szafach zalegają niepotrzebne nikomu ubrania, a w głowach tych, co żyją, pozostaje wiele pytań i żalu. Nagle się budzą i winią za to, co się stało. Ileż to razy zadają sobie bliscy pytanie: „Dlaczego, tak się stało? Przecież wszystko było w porządku. Nie widziałem, żeby coś złego się z nim (nią) działo”.
A działo się wiele. Nie można się jednak obarczać ciężarem i odpowiedzialnością za życie i wybory innych. Samobójstwo dla wielu, choć bolesne, jest decyzją całkiem osobną i równie nieodgadnioną jak życie i jego sens. Nigdy nie wiadomo, w którym momencie topnieją w kimś chęci i wola do życia. Jednak wielu tragedii udałoby się uniknąć, gdyby w otoczeniu potencjalnych samobójców nie usypiała czujność. Dlatego trzeba mieć oczy szeroko otwarte i słuchać tego, co mówią nam inni, choć do powiedzenia z pozoru wiele nie mają. Być może jedna rozmowa jest w stanie powstrzymać pęd do śmierci.
* * *
Joannie nie układało się w miłości. Ona marzyła o takiej, co poderwałaby ją ze smutku, bo w końcu ciężko było jej wychowywać Julkę. Dziewczynka ma 7 lat i wciąż pyta, gdzie jest jej tata. A ona nie miała już sił tłumaczyć, że tatuś okazał się pomyłką. W końcu jedyne, co trzymało ją dotąd przy życiu, to Julka.
W miasteczku ludzie już dawno gadają, że Joanna to latawica, bo z każdym przecież już chyba z okolicy się bratała. Bezwstydna. Dziecku potrzebny jest ojciec, a Joannie mąż. Ale kto by ją tam chciał? W miasteczku ludzie gadają, że ona głupia i sama nie wie, czego chce. Ale ten ostatni facet napatoczył się całkiem z przypadku. W pracy ją zaczepiał, zamki na piasku obiecywał, a przecież miał żonę i dzieci. Ona samotna i trochę naiwna – uległa. I potem jeszcze bardziej żałowała, bo w pracy wytykali jej palcami, że na żonatego się porwała, ojca dzieciom chciała odebrać.
Nie ma się co dziwić, że Joannie diabeł usiadł na ramieniu jakoś po Bożym Narodzeniu. Już nic jej nie cieszyło, a w oczach miała tylko ciemność. Przestała chodzić do pracy, odbierać telefony, nie opiekowała się też Julką. Dziewczynka nie rozumiała świata dorosłych i trudno było jej pojąć, że mamę opuścił sens życia. Marka obiecała jednak córce wyprawę życia do Poznania: – Będziemy córeczko zawsze razem. Mamusia nie pozwoli, żeby ktoś cię mi zabrał.
Julka ucieszyła się z tego powodu, bo nigdy nie była w wielkim mieście, nie spała w prawdziwym hotelu, który widziała w telewizji. Co prawda w ich miasteczku był jeden pensjonat, ale budynek wcale nie był tak okazały jak te, które dziecko widziało w filmach. Nic dziwnego, że opowiedziała koleżankom z klasy, że mama zabiera ją na wycieczkę. To nie wzbudziło żadnych podejrzeń nauczycieli. W końcu Joanna to taka spokojna kobieta, a że jej w życiu nie wychodzi, to już nie jej wina.
Wyjazd do Poznania to był dobry pomysł. W końcu nikt jej nie będzie widział, ludzie też gadać nie będą – pomyślała zrozpaczona kobieta, a dziecku też nic złego się nie stanie. W końcu pojechały do wielkiego miasta.
Joanna wynajęła pokój na 10. piętrze w peerelowskim hotelu, bo na tyle ją było stać. Żadnych luksów, zwykły Orbis. W recepcji kobieta nie pytała, na jak długo chce zatrzymać się z dzieckiem. Zresztą, kogo to tak naprawdę obchodzi. Ważne, że rachunek uregulowała z góry.
– Śniadanie podajemy od 7 do 9 – powiedziała uprzejmie recepcjonistka.
– Oj, wie pani, nam zejdzie krócej. Nie narobimy kłopotów – odpowiedziała Joanna, ale wzrok miała równie mętny, jak myśli.
– Piękna ta pani córeczka. Podobna do mamy…
Ale ona już tego nie słyszała. Wsiadła do windy, żeby wjechać na górę do pokoju. Nie miała ze sobą żadnego bagażu. Tylko siedmioletnią Julkę, którą prowadziła za rękę. Dziewczynka szybko zasnęła. Joanna wypiła nieco wódki, którą przemyciła do hotelu pod płaszczem. Była zdenerwowana, bo dopiero około 1 w nocy w pokoju za ścianą zrobiło się cicho. Wtedy zerwała się z krzesła, otworzyła okno i podeszła do łóżka, na którym spała córeczka. Wzięła ją na ręce i podeszła w stronę otwartego okna.
Około 2 w nocy przed hotelem ktoś usłyszał tępy huk. Dwa ciała legły na chodniku tuż przed wejściem do hotelu. Joanna rozwiązała problem. Nikogo nie osierociła i nikt nie płakał na jej pogrzebie.
Tylko w miasteczku ludzie milczą na ten temat, bo tak głupio przyznać, że nie mieli racji. W końcu każdy popełnia błędy, może i faktycznie nie wyszło jej w tej miłości? Może i była porządna? W końcu nawet sąsiedzi też ludzie i mylić się mogli. Bo jak napisała Ewa Lipska: „Różnimy się od siebie tak całkiem podobnie, że przepadamy jak kamienie w wodę”.
Tomasz Reich