Forum internetowe Kuriera czytam już od dawna. W ostatnich dniach coś mnie podkusiło i włączyłem się do dyskusji. Okazją było ustrojowe posadowienie polskiego samorządu. Wpisy internautów były intrygujące i bardzo nośne społecznie. Choć w obcowaniu z komputerem należę do ewidentnych maruderów, nie mogłem się oprzeć!
Po wymianie paru e-komentarzy, szybko zrozumiałem w jaką wpadłem pułapkę. Chcąc rzeczowo i wyczerpująco ustosunkować się do wypowiedzi internautów na forum, musiałbym każdy wpis dzielić na kilka, bardzo długich, części. To bez sensu, bo niezgodne z internetową konwencją.
Dlatego postanowiłem reagować inaczej, a więc pilnie zbierać wszystkie uwagi uczestników forum i cyklicznie ustosunkowywać się do nich w formie felietonu problemowego na łamach papierowego Kuriera (dziękuję redakcji za zielone światło i zapraszam kolejnych jeszcze niezdecydowanych obywateli do polemiki).
Moja propozycja wydaje się spójna i logiczna, bo zmierza do zachowania odpowiednich standardów w dyskusji z – niestety w większości – anonimowymi internautami. Mimo wszystko bardzo mi odpowiada taki sposób podtrzymywania otwartych relacji z mieszkańcami, i to nie tylko naszego regionu.
A już teraz zainteresowanych czytelników odsyłam do przeczytania ostatnich wpisów na forum Kuriera, pełnych obywatelskiej troski siarczystym ogniem podgrzanej...
Zacznijmy od najbardziej przez internautów krytykowanych samorządów powiatowych, które powstały w roku 1998 roku po kolejnej reformie mapy administracyjnej.
Cofnijmy się w czasie. Po sukcesie odrodzonych od 1990 roku gmin, postanowiono wprowadzić dwa następne stopnie samorządu – powiaty (starostów) i województwa (marszałków). Byłem wtedy posłem i równocześnie burmistrzem miasta Iławy. Doskonale pamiętam gorącą debatę na temat kształtu ustrojowego powiatu.
Ostatecznie zwyciężyła koncepcja samorządu powiatowego świadczącego przede wszystkim usługi dla mieszkańców, czyli niewiele we władaniu mienia komunalnego, ledwie kilka procent dochodów własnych i skupienie się na funkcji w zdecydowanej przewadze administracyjnej, nierzadko wykonującego zdania zlecone przez administrację rządową (wojewodę).
Chodziło wtedy o to, aby nie tworzyć powiatu konkurencyjnego dla gmin w sferze gospodarczej kreatywności. Przy przyjmowaniu wszystkich ustaw, mających cokolwiek z samorządnością wspólnego, szczególny nacisk kładziono na wyraźne wyartykułowanie zasady, iż pomiędzy gminą, powiatem i województwem nie istnieje żadna zależność (za wyjątkiem zarządzania kryzysowego).
Każda inna budowla trójstopniowego, samorządowego podziału kraju stałaby się powrotem do modelu gminnych, miejskich, powiatowych i wojewódzkich rad narodowych, czyli wzorca przyjętego swojego czasu wprost od Wielkiego Brata, Związku Radzieckiego.
Powiat od początku był skazany na bardzo mizerną ustrojową pozycję, ale był niezbędny dla wypełnienia tej części przestrzeni publicznej (równie ważnej), której nie mogła z powodów obiektywnych sprostać gmina.
Dlatego właśnie przypisano powiatowi zadania usługowe, wykraczające obszarowo poza pojedynczą gminę, a więc szpitale rejonowe, urzędy pracy, szkolnictwo średnie, drogi powiatowe, współpracę z policją, strażą pożarną itp. Prawie całość tej działalności finansowana jest przez zewnętrzny system kontraktów, dotacji i subwencji, na które powiat ma wpływ żaden lub niewielki. I to jest decydujący przyczynek, który z samorządu powiatowego uczynił przysłowiową „wydmuszkę”.
Jednakże prawdziwym nieszczęściem powiatu okazała się ordynacja wyborcza. Jej, nie większościowy a proporcjonalny charakter, spowodował, że w szranki wyborcze w kolejnych edycjach stają całe zastępy kandydatów na radnych umiejscawiane na partyjnych lub obywatelskich listach. Od lat trwa zatem na dobre zabawa w wyborczego totolotka. Ale to nie koniec, niestety.
W każdych kolejnych wyborach, na długo przed ogłoszeniem przez Państwową Komisję Wyborczą (PKW) wyników, zaczynają się salonowe gry niemal wojenne, których końcowym efektem staje się wyłonienie większości w radzie powiatu i zepchnięcie do opozycji tych wyznaczonych do „ukarania”, czyli np. „nielubianych” i „niepewnych”. Zaręczam przy tym, że w takich układankach nie mają nic do rzeczy barwy polityczne. A zatem co wyłania się z tego bigosu...?
Uzyskanie większości w powiatowej radzie oznacza przejęcie funkcji starosty, ustalenie pożądanego składu zarządu i rozdzielenie wszystkich innych funkcyjnych stanowisk w radzie powiatu. W każdej kolejnej kadencji, słowo daję, w każdej geograficznej części Polski nieuchronne upolitycznienie powiatów ma swój uświęcony rytuał.
Podział partyjnych wpływów ma też wyraźne historyczne uwarunkowania. W południowo-wschodniej Polsce polityczne tasowanie w powiatach odbywa się pod silnym protektoratem „Prawa i Sprawiedliwości”. W północno-zachodniej części naszego kraju powiatowe lejce twardo trzyma w garści „Platforma Obywatelska”.
Jednak cały ten partyjny, chocholi taniec, do niebotycznych rozmiarów napompowany polityczny balon, nijak się ma do skromniutkiego zakresu powiatowych uprawnień.
Czy za taki, nacechowany teatrem i mizerny w merytorycznej zawartości stan rzeczy można winić głównych aktorów tego wielopartyjnego procederu, to znaczy – radnych i wszystkich pozostałych powiatowych działaczy? Na pewno nie! Zgodnie ze starym ludowym porzekadłem: „Tak krawiec kraje jak mu materiału staje”. Nie można zatem krytykować lokalnych działaczy partyjnych za ich publiczne aspiracje. Czemu? Drodzy mieszkańcy! Bo to NIE ONI stworzyli warunki, w jakich przyszło im się poruszać.
Straszno i śmieszno zaczyna być dopiero wówczas, gdy przyjrzymy się jednemu, czy drugiemu konkretnemu staroście z imienia i nazwiska – takiemu, który kompletnie nie zrozumiał swojej faktycznej roli i możliwości kompetencyjnych, przez co nierzadko jeden czy drugi bardzo groźnie stara się stawać niczym paw, a politycznie barwione pióra (a raczej piórka) mają zrobić decydujące wrażenie podczas nierzadko brutalnego rozpychania się w lokalnym środowisku.
Taki „zapowietrzony” starosta staje się wówczas postacią zarówno groteskową, jak i przerażającą. Dosłownie! Takie „osobliwe osobistości” nie rodzą się na kamieniu, ale – szczęśliwie – należą do rzadkości. Zostawmy je w spokoju, przynajmniej na razie.
W mojej ocenie, za utrwalające się – w społecznym odbiorze – fatalne oblicze powiatowego samorządu głównym odpowiedzialnym jest parlament RP, czyli ustawodawca, którego w skromnej części również ja, już po raz trzeci, reprezentuję. Oto moja najkrótsza próba diagnozy.
W drugiej połowie lat 90. twórcom samorządowych ustaw zwyczajnie zabrakło odwagi i chyba wyobraźni, by w tym razem powiatowej reformie pójść kilka kroków dalej, a przy tworzeniu ordynacji wyborczej większość parlamentarną oczarował dogmat „zawodów drużynowych”.
Po ośmiu latach istnienia i udanego rozwoju gmin i miast, w roku 1998 lokowanie powiatów w już bardzo szczelnie zagospodarowanej lokalnej przestrzeni życia publicznego nastręczało od początku wiele trudności.
Nie można było urządzać powiatu kosztem gminy – to był i jest bezdyskusyjny absolut. Silny powiat mógł powstać jedynie poprzez odebranie szeregu kompetencji poszczególnym rządowym resortom. A tam rodził się zaciekły opór. To był główny powód, że ostateczny kształt powiatu nabrał karykaturalnego wymiaru. Reszty dopełniła fatalna ordynacja wyborcza...
Na dzisiaj coraz więcej posłów, specjalizujących się w tematyce samorządowej, dostrzega daleko postępującą niedoskonałość tego, niewątpliwie najsłabszego ogniwa polskiego samorządu.
W sejmowych kuluarach coraz częściej powtarzaną staje się teza, aby reformę struktur powiatowych rozpocząć od wprowadzenia okręgów 1-mandatowych. Jednoznaczne spersonalizowanie wyborów do rady powiatu położyłoby kres wszechwładnemu upartyjnieniu, czyli największej zmorze, jaka trawi tę samorządową formację od początku jej istnienia.
Zdecydowanie należę do zwolenników takiego rozwiązania. Jednak starcza mi wyobraźni, by dostrzegać płynące z tego pomysłu zagrożenia.
Jak będzie wyglądał wybór starosty i zarządu, dokonywany przez konglomerat radnych niezwiązanych partyjnym uściskiem? Czy nie będzie to krok w stronę decyzyjnego paraliżu i – tak zawsze bujnie kwitnącej na podatnym, polskim gruncie – zgubnej anarchii?
Antidotum na takie niebezpieczeństwo byłby bezpośredni wybór starosty przez mieszkańców wspólnoty powiatowej (tak jak wójta w gminach i burmistrza w miastach). Ale starosta wybierany powszechnie, przy jego dzisiejszych uprawnieniach, to obraza idei samorządności!
Decydując się na tak radykalną zmianę sposobu wyłaniania starosty, należałoby równie radykalnie poszerzyć kompetencje i sposób finansowania powiatów. A to, z kolei, nie może się odbyć w oderwaniu od gruntownego przemeblowania finansów publicznych całego państwa. I tak koło się zamyka.
Mimo takiej niezbyt nastrajającej diagnozy, pozostaję optymistą i myślę, że pierwszym wyłomem pokonującym powiatową niemoc będzie jednak podjęcie ryzykownej kwestii okręgów jednomandatowych. Od czegoś trzeba zacząć.
Na zakończenie jedna ważna uwaga, skierowana do tych wszystkich, którzy z takim wdziękiem posługują się nieprzyjaznymi, aczkolwiek barwnymi terminami: Tuskoland, Kaczystan, Palikotolandia, Pawlakowo czy też Millerówka.
Atakowanie którejkolwiek politycznej partii z okazji prac nad ustrojem samorządu i zmianami w zapisach Kodeksu wyborczego, nie ma żadnego sensu.
Od pierwszych wolnych wyborów w Polsce trwa nieustanne majstrowanie przy regułach obowiązujących w wyborach. Z tego tytułu, bez wyjątku wszystkie pojawiające się na politycznej scenie formacje mają na swym koncie mniejsze i większe grzeszki. Próba naprawienia szkodliwych dla Polski Lokalnej ordynacyjnych zapisów wymagać będzie pełnej rezygnacji z zimnej partyjnej kalkulacji wszystkich ugrupowań w sejmie.
Wszystkich szanownych czytelników Kuriera papierowego oraz internetowego proszę o baczną obserwację tego, co będzie się działo w opisanej przeze mnie materii. Do jesieni 2014 roku jeszcze może się naprawdę sporo wydarzyć.
Jeśli pozbędziecie się Państwo, choć przez chwilę, politycznych upodobań, to dostrzeżecie sens i wielką potrzebę wstrząsu (może jeszcze nie tektonicznego) w polskim samorządowym powiecie.
ADAM ŻYLIŃSKI