Obrady Okrągłego Stołu rozpoczęły się 6 lutego 1989 roku – trwały niespełna dwa miesiące i zakończyły się porozumieniem, którego najważniejszym punktem było rozpisanie przedterminowych wyborów do Sejmu i Senatu wyznaczonych na 4 czerwca tego samego roku. Magdalenka – miejsce spotkań ówczesnej władzy z solidarnościową opozycją – dla jednych Polaków pozostanie synonimem narodowej zdrady, dla innych będzie, nie znajdującym odpowiednika w tysiącletnich dziejach Rzeczpospolitej, przykładem bezkrwawej rewolucji. Na to samo wydarzenie my krajanie potrafimy spozierać ze skrajnie różnych pozycji.
Adam Żyliński
Nie obawiaj się czytelniku, nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać Cię do przyznawania historycznych racji którejkolwiek ze stron. Kto chciał, to przez te wszystkie lata skutecznie wyrobił sobie pogląd na temat tego, co wówczas stało się w naszym kraju, jakie konsekwencje spowodowało i jakie powoduje nadal. A ja nie czuję się jakoś szczególnie umotywowany do narzucania cudzej głowie swoich politycznych poglądów.
Przywołując Okrągły Stół, chcę jedynie wydobyć z tamtego okresu zdarzenie, podówczas zupełnie zmarginalizowane, które w rok później zatrzęsło w posadach całą Polską. W niewielkiej, roboczej grupie, nawet nie podzespole, dopracowano się wspólnego stanowiska, by dać przyzwolenie na uruchomienie jednej z wielu reform ustrojowych. Na tle innych fundamentalnych ustaleń to uzgodnienie wyglądało na grzecznościową, spolegliwą uprzejmość – bez większego znaczenia dla polskiej przyszłości.
W konsekwencji 27 maja 1990 roku doszło do pierwszych w pełni demokratycznych wyborów do rad gmin. W całej Polsce pojawiło się tysiące już nie naczelników, ale wójtów i burmistrzów oraz dziesiątki tysięcy nowych gminnych radnych. W osiem lat później samorządowy krajobraz wzbogacił się o postacie starostów i marszałków, radnych powiatowych i wojewódzkich. Powstał system trójstopniowy, regulujący przestrzeń życia publicznego – uwalniający niższe szczeble samorządu od schodzącej z góry władczości i zależności.
Żadne z dawnych satelickich krajów ze strefy wpływów Związku Radzieckiego, a tym bardziej żadna z posowieckich republik – po rozpadzie komunistycznego bloku – nie poszły tak daleko w procesie decentralizacji administracji publicznej wzorowanym na doświadczeniach zachodnioeuropejskiej demokracji. Większość państw Europy Wschodniej nawet w ułamku nie ośmieliło się uruchomić takiego obywatelskiego eksperymentu jak w Polsce.
Najdobitniejszym przykładem zaniechania samorządowych reform jest sama Rosja, gdzie darmo by szukać mechanizmów autentycznego samogospodarzenia na poziomie miast i wsi, jawności i przejrzystości lokalnego budżetu czy też swobodnego dysponowania komunalną własnością przez przedstawicieli miejscowej społeczności.
Wyzwolenie energii polskich obywateli okazało się przedsięwzięciem niemalże na każdym polu trafionym. Szczególnie jest to widoczne w poszczególnych miejskich i wiejskich gminach. Cywilizacyjne dzieło, jakiego dokonały wielotysięczne szeregi radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów wszystkich minionych kadencji jest imponujące. Tylko ktoś o wyjątkowo złym nastawieniu nie będzie chciał zauważyć lokalnych przeobrażeń, jakie dokonały się i nadal zachodzą w każdym zakątku naszego kraju.
Cała polska kraina nabrała intensywnych kolorów. Stała się o wiele bardziej funkcjonalna i przyjazna swoim mieszkańcom, z których każdy, kto tylko zechciał, mógł poczuć siłę własnego głosu w postępujących po sobie co cztery lata samorządowych wyborach. Oczywiście nadal wiele spraw nie może doczekać się solidnego uporządkowania. Jedne samorządy błyszczą pełnym blaskiem jak najszlachetniejsze kamienie, inne dostają zadyszki, jeszcze inne nie potrafią wyzbyć się reputacji marudera.
Trudno, żeby było inaczej, bo samorząd to ludzki żywioł, a jego działania to niekończąca się opowieść. Nawet w tych najlepszych gminach, kiedy znikają jedne niedoskonałości, natychmiast pojawiają się następne. A oczekiwania i wymagania lokalnych społeczności rosną z każdą kadencją. Ale to dobrze, bo takie powinno być zasadnicze przesłanie Rzeczpospolitej Samorządnej.
Najwznioślejszą ideę zabić może ślepa wiara i bezkrytyczne oddanie, zatem dosyć już peanów na temat samorządności w polskim wydaniu. Cieszmy się z tego, co udało się przez ostatnie dwie dekady wypracować. Niech inne narody z tego rejonu Europy mocno nam zazdroszczą samorządowego systemu. My uznajmy, że po pięciu kadencjach funkcjonowania prawdziwie odrodzonego społeczeństwa obywatelskiego powinniśmy wspinać się na kolejny stopień samorządowego wtajemniczenia. Nie będzie nim już tylko literalne czytanie samorządu, jego właściwości, kompetencji, gospodarki finansowej czy inwestycyjnych możliwości.
Następną odsłoną samorządu – tego szóstej, siódmej, dziesiątej kadencji – stać się muszą wypracowane obyczaje i dobre praktyki, które na proch zetrą mentalny podział, tak charakterystyczny dla wielu naszych wspólnot samorządowych. Podział szkodliwy, będący fatalną spuścizną naszej narodowej, wypełnionej długimi okresami zniewolenia historii. Owo rozdwojenie kryje się pod hasłem: MY (społeczeństwo) i ONI (władza, każda władza, ta lokalna również).
Kilka lat temu zdecydowaliśmy w ogólnonarodowym referendum, że chcemy przynależeć do wielkiej europejskiej rodziny. Spośród wielu innych obowiązujących w Europie standardów przyjęliśmy bogactwo i otwartość samorządowego wzorca zaczerpniętego z demokracji zachodniego świata ukształtowanych kilkusetletnią tradycją. Ta tradycja to szeroka gama uregulowań prawnych, funkcjonalna ordynacja wyborcza, dające swobodę wyboru dochody własne gmin i dostępność do zewnętrznych dotacji.
Ale to również, a może przede wszystkim, wyzbycie się nieprzyjemnego oblicza obcej, przez co wrogiej administracji publicznej; szeroki, czynny udział mieszkańców w ważnych społecznych projektach; przełamywanie zjawiska niedomówień w wielu procesach decyzyjnych.
Tak pojmowane działanie samorządu to dorobek wykuwany przez całe pokolenia Holendrów, Francuzów, Anglików, Niemców.
Jest z czego czerpać, jest się na kim wzorować. W tym psychologicznym procesie nie ma żadnej trzeciej drogi usprawiedliwiającej nasze słowiańskie – ze wschodnimi naleciałościami – usposobienie. Dlatego na kolejne dwadzieścia lat polskiego samorządu życzmy sobie wszyscy przełamywania kolejnych barier – tym razem tych najtrudniejszych, bo z naszą mentalnością związanych.
ADAM ŻYLIŃSKI