Zdarzało się to gdzieś siedemnaście, osiemnaście lat temu, w pierwszej połowie pionierskiej kadencji odrodzonego samorządu w Iławie. Czasy były wówczas burzliwe. Do życia budziła się iławska, lokalna demokracja… Tak bardzo wtedy nieopierzona, chwilami zabawna, nierzadko egzaltowana, pełna spektakularnych gaf i zwrotów.
Adam Żyliński
W pierwszych wolnych wyborach samorządowych w Iławie – zgodnie z zimną logiką demokracji – ktoś te wybory wygrał, ktoś inny przegrał. Z nową rzeczywistością zmierzyć się musiała świeżo wybrana publiczna władza – oszołomiona biegiem wydarzeń, przesączona amatorszczyzną i silnie przestraszona ciężarem odpowiedzialności. Po drugiej stronie stanęli przegrani – rządni odwetu, pewni swoich racji, ironicznie komentujący każde poczynanie magistratu. Ówczesne, miejskie sesje bardziej przypominały działania na wojennym froncie niźli twórczą debatę o powodzeniu miasta.
Bezpardonowe zmagania o rząd dusz iławskich mieszkańców rozgorzały nie na żarty! Zbrojnym ramieniem opozycji stała się, powołana natychmiast do życia, gazeta lokalna uroczo nazwana „Iławskimi Rozmaitościami”. Z jej pierwszej strony krzyczały dramatyczne tytuły w stylu „Duch Breżniewa krąży nad miastem”, a każdy kolejny artykuł utrzymany był w agresywnym i demaskatorskim tonie.
Na odpowiedź rządzących nie trzeba było długo czekać. Burmistrz Iławy stworzył konkurencyjny tygodnik zatytułowany „Dziennik Pojezierza Iławskiego”. W redakcyjnej stopce ukazały się nazwiska burmistrza i sekretarza miasta, a pierwsze wydania zostały sfinansowane dzięki ofiarności najróżniejszych osób.
Wymiana ciosów, całe szczęście pozbawiona ataków ad persona i zajadłych inwektyw, trwała przez kilka miesięcy. Jednak z każdym tygodniem redakcyjny zapał po obu stronach słabł, tracił na znaczeniu, aż ostatecznie ucichł. W drugiej kadencji doszło do radykalnego przetasowania sił politycznych w mieście. Dawni zwolennicy miejskich władz stawali się jej nieprzejednanymi wrogami, a zajadli przeciwnicy niespodziewanymi sprzymierzeńcami. Trzecia kadencja spowodowała kolejny personalny rozrzut i definitywnie odesłała gazetowe harce w głębokie zapomnienie. Wychodząc z pacholęcego okresu, iławska demokracja – wyraźnie okrzepła i zmężniała – obrała azymut na samorządową dojrzałość…
Dzisiaj, z perspektywy wielu lat, przypominam sobie tamten medialny epizod trochę z rozczuleniem, trochę z zakłopotaniem, a najbardziej z rozbawieniem. Jacy my byliśmy wówczas surowi, publicznie niedojrzali i pozbawieni społecznego wyczucia!
I to bez wyjątku wszyscy znajdujący się po obu stronach medialnej bitwy. No bo jaką siłę rażenia mógł mieć periodyk ostentacyjnie skupiający pod jednym tytułem kipiącą emocjami całą iławską opozycję!? A czy cokolwiek zyskiwali na wiarygodności znajdujący się wówczas u władzy, drukując w odpowiedzi, pod szyldem urzędu, propagandową gazetę?!
Nie szukajmy odpowiedzi na te pytania, lepiej obdarzmy je filozoficzną refleksją, iż każdy człowiek choć raz w życiu musi doświadczyć wszystkiego, również przytrafiającego mu się, a jakże, bezmiaru własnej głupoty. Jedynym usprawiedliwieniem dla tamtych wydarzeń pozostaje to, że początek lat dziewięćdziesiątych dla wszystkich uczestników samorządowej próby w całej Polsce był czasem uczenia się lokalnego działania metodą prób i błędów. Cały ówczesny garnitur samorządu – burmistrzowie, wójtowie, radni, partyjni działacze – bardziej przypominał zieloną powłokę arbuza, niż przygotowany do pełnienia publicznej służby zestaw fachowców.
Jesienią przyszłego roku dobiegnie końca piąta kadencja samorządu terytorialnego w Polsce. Wcześniej, w maju 2010 obchodzić będziemy dwudziestolecie uruchomienia gminnej reformy, która tak gwałtownie, z wielkim sukcesem przeobraziła nasz kraj. W wielu punktach na mapie Polski dzisiejszy samorząd jawi się jako w pełni profesjonalny, doskonale rozumiejący reguły gry, obowiązujące w jego działaniu.
Według tych reguł władza lokalna, weryfikowana przez wyborców raz na cztery lata, podejmuje najtrudniejsze decyzje o charakterze bieżącym i dalekosiężnym, personalnym i materialnym – czyniąc to transparentnie, w oparciu o społeczne konsultacje. A opozycja, stały element każdego demokratycznego mechanizmu, zgodnie ze swą naturą poddaje krytyce działania władz. Im ta krytyka jest bardziej merytoryczna, tym lepiej dla krytykujących.
Bacznym oceniającym toczące się spory pozostają media. Im bardziej obiektywne, dające głos wszystkim uczestnikom publicznego dyskursu, tym lepiej dla tych mediów. Kluczową postacią politycznego, lokalnego teatru – bardzo cennego w swym przesłaniu, bo niezbędnego dla higieny życia publicznego każdej samorządowej wspólnoty – staje się widz, czyli potencjalny wyborca.
Każda próba naruszenia oczywistego „status quo” na linii władza – opozycja – media – wyborca może być tylko przejawem powalającej niekompetencji – bijącym po oczach anachronizmem cofającym dorobek samorządu o dwie dekady, do kadencji inaugurującej gminny samorząd.
Parę dni temu trafił mi do rąk artykuł w „Kurierze Iławskim” o utworzeniu powiatowej (sic!) gazety samorządowej przez burmistrza Iławy. Nie chciałem uwierzyć, że zawarte w nim informacje są prawdziwe. Po kilka razy wczytywałem się w treść dziwacznych wypowiedzi burmistrza i pokrętnych wyjaśnień starosty. Ze zdumieniem czytałem o wmontowanych w redakcyjną robotę podległych pracownikach samorządowych instytucji, o przydzieleniu publicznego grosza na ten cel przez miejskich radnych.
Nie będę się pastwić nad bohaterami tamtego artykułu. Zapytam jedynie, jak to możliwe, by u progu dwudziestu lat doświadczeń zebranych przez polski samorząd, po trzech latach świadczenia pracy w starostwie i ratuszu, inicjatorzy tego przedsięwzięcia mogli sprawiać aż tak solidarnie fatalne wrażenie kogoś, kto ten czas dokumentnie zmarnował – tak niewiele się nauczył i tak mało zrozumiał…
ADAM ŻYLIŃSKI
Od redakcji: Zapraszamy innych przedstawicieli lokalnej polityki do zabierania głosu na bieżące tematy społeczno-gospodarcze i nie tylko. Do tej pory z naszego zaproszenia skorzystali jedynie dwaj politycy PO – Adam Żyliński i Krzysztof Lisek
Czytaj również:
Burmistrz Ptasznik chce mieć swoją gazetę
Czytaj wcześniejsze:
Żyliński: Strzał w kolano