Szaleństwo grunwaldzkie mamy już za sobą. Powoli dobiega końca cykl imprez towarzyszących odtwarzaniu najsłynniejszej bitwy średniowiecznej Europy. Organizują je jak najbardziej współczesne miasta i gminy wygrzebując z zakamarków historii zapomniane epizody nawiązujące do wydarzeń sprzed sześciuset lat. Wszędzie tam, gdzie potężne Państwo Krzyżackie zostawiło choćby najmniejszy ślad swej obecności, lokalne społeczności przywołują klimat dawnych czasów. Tworząc różnorodne inscenizacje, ogłaszając rycerskie turnieje, budując jarmarczną scenerię.
Adam Żyliński
Dzieje się tak w całym północno-wschodnim obszarze Polski. Rozpoczynając od Malborka, Człuchowa, Gniewu i Torunia poprzez Brodnicę, Golub-Dobrzyń, Nowe Miasto Lubawskie, Bratian, Kurzętnik i dalej Działdowo, Nidzicę, Ryn i Kętrzyn. Z kulminacją pod Grunwaldem. Zapewne pominąłem wiele miejscowości, bo co roku ich przybywa i coraz trudniej jest ten żywioł ogarnąć.
Kilka przedsięwzięć miałem szczęście oglądać na żywo. To dopiero jest widok! Poprzebierane w średniowieczne szaty kobiety – od nastolatek po szacowne matrony. Tylko tam, obok efektownej kreacji księżnej pani, dostrzec można bogato przyozdobioną suknię i nakrycie głowy mieszczanki, albo dla odmiany proste przyodzienie służebnej dziewki. Męska część populacji to równie reprezentatywny, pełny przekrój wiekowy. Wyrastający z krótkich spodenek chłopcy a obok mocno już dojrzali, siwizną naznaczeni faceci. I tak jak u pań wszystkie średniowieczne stany – obozowe ciury, pazie, giermki, łucznicy, ciężkozbrojni rycerze. Można i mnicha uświadczyć, ba, nawet żebrzącego dziada w zgrzebnym worze!
Nieodłączny składnik średniowiecznego zlotu stanowią wydzielone miejsca na obozowisko i kupieckie stragany. Rzędy namiotów muszą mieć swoje historyczne usprawiedliwienie. Uszyte są według ściśle określonych wzorów – podtrzymują je ociosane żerdzie, a podłoże wypełnia ściółka ze słomy. Przed namiotem ustawiane są zbite z surowego drewna zydle i służąca do spożywania przaśnego jadła ława. Oprzyrządowanie w postaci kubków, mis, łyżek koniecznie musi być drewniane i gliniane, każde inne uchodzić będzie za obciachowe. Ducha epoki podtrzymują ciągi kramów. To istny raj dla kolekcjonerów ale również dla każdego, kto chciałby ubrać się od stóp po głowę w średniowieczne szaty i zbroję, mocując przy pasie miecz lub topór.
Odgłosy obozowego gwaru i kupieckich pokrzykiwań to w każdej miejscowości obowiązkowe tło dla wydarzenia z tzw. kluczem. Nie zawsze w zgodzie z historycznym kontekstem, w różnych ośrodkach dominują różne przesłania – zależy to tylko od inwencji i wyobraźni organizatorów. Wielotysięczny tłum turystów i tak wybaczy każdą nadinterpretację historii, bo przecież nikt z przybyłych na plenerowy piknik nie oczekuje naukowego wykładu wygłaszanego z uniwersyteckiej katedry. Liczy się przede wszystkim dobra zabawa. A tej nie brakuje gdziekolwiek pojawia się wielobarwny korowód średniowiecznych postaci. Miasta, miasteczka i wsie sięgają po najróżniejsze pomysły. Raz są to, wcale nie fingowane, turnieje. Innym razem widowiskowe spektakle, z niemałym rozmachem przygotowane w ruinach zamku lub w szczerym polu. Albo jedno i drugie. Zewsząd wówczas dochodzi szczęk uderzających o tarcze mieczy, rozpryskują się na drobne części kopie galopujących na bogato przystrojonych rumakach rycerzy, a powietrze co i rusz przeszywa świst sprawnie wystrzelonej z łuku lub kuszy strzały.
Dodajmy do tego płynący z głośnika teatralny głos zawodowego lektora, iluminacje świetlne, dodatki pirotechniczne, potęgującą nastój muzykę i przestaniemy się dziwić na czym polega społeczny fenomen historycznych inscenizacji.
Zjawisko to przebiega w pełnej symbiozie trzech organizmów opartej na wielostronnych korzyściach. Dla czynnych uczestników historycznych spotkań jest to styl życia, trwająca wiele lat przygoda. Dla widzów to w najlepszym wydaniu uprawianie coraz bardziej powszechnej turystyki kwalifikowanej. Dla gospodarzy terenów, na których odbywa się impreza, władz miasta czy gminy, to szansa na promocję i ożywienie, choć na parę dni, pogrążonej w marazmie miejscowości.
Inscenizacje historyczne to nie jest polski wynalazek. Od lat są niezwykle popularne w USA. Amerykanom starają się nie ustępować mieszkańcy Europy. Odtwarzanie wydarzeń sprzed wieków dotyczy wielu epok. W Stanach sięga wojny secesyjnej, czasu wybijania się amerykańskich pionierów na niepodległość ale również – przy zachowaniu politycznej poprawności - krwawych bitew toczonych przez kolonizatorów z indiańskimi plemionami. Z kolei Europa, ten jedyny w swoim rodzaju wielonarodowościowy tygiel, to przysłowiowa studnia bez dna w czerpaniu widowiskowych inspiracji z burzliwego biegu dziejów. Poczynając od starożytnej Grecji, poprzez barbarzyńskie ludy północy, początki chrześcijaństwa, żywiołowo kształtujące się narody i w ślad za tym powstające – dumne ze swej niezależności – małe i wielkie państwa. Dziedzictwo dziesiątek pokoleń Anglosasów, Skandynawów czy Słowian jakie my, nowocześni Europejczycy u progu nowego tysiąclecia w spadku otrzymaliśmy jest niewyobrażalnie imponujące.
W każdym miejscu Starego Kontynentu wystarczy się tylko uważnie rozejrzeć i zdecydować na intelektualną podróż w przeszłość. Obojętnie, czy będzie to zagubiona katalońska wioska, miasteczko u podnóża Alp czy ośrodek położony nad Jeziorakiem, w przynależnej do dzisiejszej Polski Pomezanii. Wszędzie przetoczył się walec historii. Nigdzie, na przełomie wielu stuleci, nie zabrakło zdarzeń wartych wydobycia na światło dzienne właśnie teraz, kiedy tak wielu ludzi łaknie barwnych, pobudzających wyobraźnię widowisk.
Choćby w naszym najbliższym otoczeniu głośno o przypomnienie woła niezwykła historia obiektu w Szymbarku – jednego z najpiękniejszych, najciekawszych, najbardziej bajkowych założeń zamkowych dawnego Państwa Krzyżackiego. Nieopodal ruiny pałacu w Kamieńcu przypominają niezwykle romantyczny i politycznie z punktu widzenia Polaków doniosły związek Marii Walewskiej z Napoleonem Bonaparte. A co wytrwalszy historyk – amator bez większych kłopotów sięgnie po wiedzę na temat obecności legionów naszego bohatera narodowego Jana Henryka Dąbrowskiego pod Zalewem w okresie tzw. polskiej kampanii napoleońskiej. Wymieniam najbardziej spektakularne przykłady historycznego bogactwa najbliższych nam ziem, ale było ich znacznie, znacznie więcej, również w Suszu, Kisielicach, Lubawie.
Wystarczy jednak tych powyżej wskazanych by, nie chcąc nikogo z możnych iławskiego powiatu urazić, zadać nieśmiałe pytanie: … a może by tak u nas, cokolwiek, od zaraz…?
ADAM ŻYLIŃSKI